"Czasami jest tak, ze historia przychodzi do Ciebie sama. Że pijesz kawę z Mac..."
"
Czasami jest tak, ze historia przychodzi do Ciebie sama. Że pijesz kawę z Maca, podchodzi do Ciebie żul i pyta czy może łyka. Ty mówisz, że nie dzielisz się kawą z obcymi, a on na to wyciąga rękę i mówi: "Mietek jestem".
Jechałam raz pociągiem z Gdańska do Krakowa, 16 godzin, z czego dwa razy byliśmy w Bydgoszczy. To była zima, wpadłam na peron w ostatniej chwili, bez biletu. Razem ze mną wsiadał dres. Ale nie taki co kupuje maczety w Leroy Merlin na wagę, tylko prima sort. Puchówka pikowana, spodnie z błyszczącym lampasem, dziara, fałdki na karku i glaca o połysku mosiężnej gałki. Wgramoliłam się za nim do przedziału, który ciepłem niestety nie grzeszył. Posiadał w środku jedynie dwie dziewoje, full tynk na twarzy, plastik tipsy i ćwieki na torebkach. Dres zaoferował, że znajdzie coś cieplejszego. Chwilę później wraca i mówi, że dwa wagony dalej jest przedział, w którym jest tylko jeden koleś i jest jakby cieplej. Bez większego namysłu poczłapałyśmy wszystkie za nim. A tam owszem, jeden koleś, w sweterku we wzorek norweski w klasycznym siadzie żulerskim czytał Władcę Pierścieni. Poza tym jarzeniówka mruga, lód na szybie, za ścianą dziecko kaszle.
Rozkładamy się powoli z bagażem, dres wyjmuje ze sportowej torby miesięcznik kulturysty, po czym patrzy na mnie i pyta mnie grzecznie: "Czy mi wypierdolić walizeczkę na półeczkę". Ponieważ mnie w domu dobrze wychowano, to patrzę na niego spod rzęs i mówię: „Poproszę”. Nie minęło pół godziny, wchodzi konduktor. Kupujemy bilety, a on, że ogrzewanie zepsute i że zaraz za służbowym siedzi tylko dwóch panów w ciepłym przedziale, że może by tam. Dres będzie wysiadał w Bydgoszczy, więc dziękuje, jeszcze nie wiedział, że będzie miał dwie okazje. A my pokornie z tobołami za tym panem w gajerku w kolorze navy blue. Gajerek troszku pod paszkami wymięty, bo jak kolejarze wracają z nocnej zmiany to wkładają dłonie pod pachy, żeby im nie zmarzły i jak im się coś śni złego to tak zaciskają piąstki na szwach i miętoszą.
Ale, ale. Otwierają się drzwi i owszem, jakby cieplej, ale też odorek delikatny, jakby ptasi. Wewnątrz dwóch eleganckich panów, jeden po raku krtani, musi sobie żabocikiem zatkać rurkę, żeby powiedzieć "Dobry wieczór". Wchodzimy i rozwiązuje się zagadka, bo panowie to hodowcy gołębi, którzy jadą na wystawę do Kielc. Z ptakami w klatkach nad naszymi głowami. Mało tego, konduktor też hodowca, gołębniki ociepla styropianem grubości 5 cm i dodaje kwaśnego mleka do paszy, bo to dobrze działa na jelita i szybciej latają. Tym sposobem do trzeciej nad ranem gadaliśmy o gołębiarskiej mafii, o wyższości portera żywieckiego nad porterem EB i o tym, jak się kiedyś podrywało dziewczęta w Gdańsku Oliwie.
"–Rudka Zydel (www.facebook.com/rudkazydel)